Gdy wjeżdżał w maju 1945 r. w płonące zgliszcza miasta, był pełen energii i nadziei, że przywróci je do życia. Nie mógł wtedy przypuszczać, że zostanie z niego wyrzucony przez sowieckich komendantów i kolegów z PPR. Bolesław Drobner był prezydentem Wrocławia zaledwie 36 dni.
Zaczęło się na krakowskim rynku 24 marca – jak pisał Drobner – 1945 roku. Kraków był już wolny od dwóch miesięcy. Tysiące ludzi chciało uczcić 150. rocznicę przysięgi Tadeusza Kościuszki. W tłumie był i Bolesław Drobner, niewysoki mężczyzna, o dobrotliwej twarzy z sumiastym wąsem, którego mógłby mu pozazdrościć sam Stalin, o którym w latach czterdziestych mówił, że „można z nim porozmawiać o wszystkim”.
Zarozumiały socjalista
Jego rodzina była związana z Krakowem od wieków. Dziad i ojciec brali udział w powstaniach przeciw rosyjskiemu imperium. Pierwszy był powstańcem listopadowym, drugi styczniowym, a matka, pochodząca z rodziny jubilerów, sanitariuszką. Ojciec Bolesława, drukarz, za niepodległościową działalność był represjonowany. Drobnerowie, spolonizowani Żydzi, byli rodziną zamożną. Dzięki temu syn dostał ekskluzywne wykształcenie i w Krakowie, i we Lwowie, i za granicą. Tak pisał Bolesław Drobner dr chemii o swoich rodzicach w „Bezustannej wal-ce”: „Nauczyłem się od nich szacunku dla pracy, altruizmu, miłości do dzieci.
Pracowali bez wytchnienia, aby tylko dzieciom było jak najlepiej. Umieli zrywać z religianctwem, rozumieli porywy swoich dzieci, kochali swoje miasto rodzinne i ludzi nie w kontuszach, a w robotniczych bluzach”. W domu Drobnerów spotykała się rozdyskutowana elita galicyjskiego socjalistycznego ruchu robotniczego. Nic więc dziwnego, że potem w życiorysie Bolesława przez kilkadziesiąt lat pojawiała się przynależność do partii socjalistycznych, w różnych ich odmianach. Był niepokorny w poglądach i niezależny. Niektórzy z tego powodu uważali go za osobę zarozumiałą i pewną siebie, ale kładli to na karb wysokiego wykształcenia i obycia w Europie, z której to przywoził śmiałe idee socjalistyczne.
Pod koniec lat 30. usunięto go z PPS za wyjazd do ZSRR, bez zgody władz partii. Głosił wtedy też chęć współpracy z komunistami, poznał tam Wandę Wasilewską, za co został oskarżony o działalność komunistyczną i skazany przez sąd na więzienie, nie pierwszy zresztą raz. I o ironio po najeździe sowieckim na Polskę 17 września 1939, w czerwcu 1940 aresztowało go NKWD i trafił w głąb ZSRR. W 1943 uwolniony, został zaproszony przez Wasilewską do Związku Patriotów Polskich, a potem w 1944 r. wszedł w skład Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego. Szefował Resortowi Pracy, Opieki Społecznej i Zdrowia. A na terenie objętym zarządem PKWN utworzył m.in. razem z Edwardem Osóbką Morawskim, nową PPS.
O Wrocławiu wiedział niewiele
Gdy patriotyczna manifestacja na krakowskim rynku dobiegała końca, do Drobnera podszedł mężczyzna, Stanisław Szwalbe, wiceprezydent Krajowej Rady Narodowej i wręczył mu karteczkę. „W ten sposób zostałem zawiadomiony, że Rząd Tymczasowy desygnował mnie na prezydenta Wrocławia. O Wrocław toczyły się w tym czasie ciężkie walki. Wiedziałem o tym mieście niewiele. Wiedziałem, że w 1939 roku liczył blisko milion mieszkańców. Wiedziałem, że był tam: uniwersytet, politechnika, szkoła rolnicza, duża biblioteka, fabryka wagonów i duży port rzeczny na Odrze. Wiedziałem, że panował tu Bolesław Chrobry, Bolesław Krzywousty, że potem w XV wieku miasto przeszło pod panowanie Czechów, potem Habsburgów, a potem Prusaków. Wiedziałem, że jeszcze w XIX
wieku widoczne tu były silne wpływy polskie. Na ulicach i w sklepach słychać było często mowę polską” – wspominał w 1965 roku w „Przekroju”.
Rozpoczął poszukiwania osób, które mogły wspólnie z nim wyjechać do broniącej się Festung Breslau. Szukał inżynierów, profesorów, urzędników, fachowców.
W „Dzienniku Zachodnim” z kwietnia 1945 roku, tuż przed wyjazdem, Drobner udzielił wywiadu. Dziennikarz M.T. Zarzycki pisał : „Prezydent Wrocławia jest bardzo zapracowany, mimo wczesnej godziny porannej; telefon co chwila przerywa naszą rozmowę. Ktoś montuje zespół operowy i interesują go dokładne możliwości techniczne teatrów wrocławskich. Inny pragnie wiedzieć, ile tomów posiada biblioteka tamtejsza, jeszcze inny interesuje się zagadnieniem komunikacji na terenie miasta. Na wszystkie te kwestie stara się dać odpowiedź prezydent miasta w miarę posiadanych materiałów.Ile ludności we Wrocławiu?
Trudno nam przewidzieć, jaki stopień zniszczenia będzie rezultatem toczących się obecnie walk – informuje nas dr Drobner. – Nie jesteśmy również w stanie określić, ile ludności w mieście pozostało. Według jednych danych jest jej 150 tys., według innych do pół miliona. Nie jest to dla nas obojętne z uwagi na konieczność całkowitego odniemczenia Wrocławia.
Na zapytanie, jaką jednostkę administracyjną tworzyć będzie Wrocław, dr. Drobner odpowiada: – Ostatnie spisy ludności wykazywały na terenie Wrocławia około 750 tysięcy mieszkańców, to pozwala nam zorientować się, że będzie on jednym z największych miast Polski, nawet jeśli uwzględnić nieuniknione zniszczenia. Ten fakt skłonił władze Rzeczypospolitej do wydzielenia miasta z terenu województwa dolnośląskiego. Będzie więc Wrocław – podobnie jak Warszawa przed wojną – a obecnie Łódź, tworzył miasto w randze województwa, a prezydent miasta będzie niejako wojewodą grodzkim. Prócz tego będzie we Wrocławiu urzędował wojewoda dolnośląski, na które to stanowisko jest przewidziany wojewoda kielecki ob. Pias-kowski. Nie wystarczy oczywiście usunięcie Niemców z Wrocławia, trzeba go nasycić ludnością polską. Będę osobiście popierał przede wszystkim napływ pozbawionych wszystkiego mieszkańców Warszawy oraz repatriantów ze wschodu. Jestem pewien, że uda nam się szybko przywrócić miastu polski charakter.
Ekipy są gotowe?
Posiadam w tej chwili ekipę gotową do podjęcia prac we wszystkich dziedzinach administracji państwowej, samorządu, życia gospodarczego i kulturalnego. (…)
Piątek 13, zakonnica i czarny kot
Niewiele czasu dostał na zorganizowanie pierwszej ekipy rekonesansowej. Mieli jechać już 13 kwietnia i pojechali. W grupie pionierów znalazło się 13 osób wybranych przez Drobnera, 10 kierowców i 15 milicjantów. Jechali od Katowic, Opola. Przejeżdżając przez most na Odrze, przybili do słupa granicznego na Odrze polskiego orła. A dopiero między 17 lipca i 2 sierpnia 1945 -podczas spotkania w Poczdamie przywódcy ZSRS, USA i Wielkiej Brytanii podjęli ostateczne decyzje w sprawie granic i przyszłości Polski.
Pojechali dalej drogą usianą porzuconymi samochodami i dobytkiem. We wspomnieniach przewija się anegdota o czarnym kocie, który raz miał im przebiec drogę, a innym razem jeden z samochodów miał go przejechać. 13 kwietnia piątek, czarny kot… Dojechali do Kątów Wrocławskich i tu przyjął ich rosyjski komendant płk Ljapunow, późniejszy wróg Drobnera, który wskazał im dom na nocleg. Na budynku od razu zawisła polska flaga. Na wieść o przybyłej polskiej ekipie pojawili się tutejsi Polacy, przez całą wojnę ukrywający się przed Niemcami. „Przed bramą naszej placówki zjawiła się jakaś zakonnica, która uklękła przed biało-czerwonym sztandarem i zaczęła się modlić. Dziękując za wyzwolenie: – Oto moja ojczyzna, oto mój sztandar – powtarzała”.
Niestety, pierwszy wypad z Krakowa do Wrocławia okazał się pechowy. Nie dało się objąć władzy. Walki trwały. Trzeba było wrócić.
Ekipa gotowa. Wyjazd wskazany
Te trzy tygodnie do kapitulacji Festung Breslau poświęcił Drobner na montowanie ostatecznej ekipy. Namówił byłego rektora Uniwersytetu Lwowskiego prof. Stanisława Kul-czyńskiego na zajęcie się odbudowywaniem polskiej nauki we Wrocławiu. Kulczyński, pierwszy rektor Uniwersytetu i Politechniki Wrocławskiej, zgodził się i zaczął montować swoją ekipę profesorów lwowskich, krakowskich, którzy nie bali się jechać w nieznane. Ściągnął wybitne nazwiska. I choć pierwsze, co zobaczył, to gmach uniwersytetu przecięty bombą na pół, jego niezwykłe zaangażowanie dało energię innym: profesorom, docentom, pracownikom naukowym, bibliotekarzom, pracownikom technicznym, nowym studentom.
„Przygotowywaliśmy masowy wyjazd pionierów do Wrocławia. W skład ekipy teraz mieli wejść kierownicy poszczególnych działów administracji: przemysłu, oświaty, kultury, handlu, zdrowia, opieki społecznej, gospodarki komunalnej, dyrektorzy zakładów miejskich, naczelnik straży pożarnej, dyrektor tramwajów, kierownik stanu cywilnego”. Pisał Drobner dla „Przekroju”, w 1965 roku. Liczył na inżynierów, którzy mieli zostać szefami fabryk ocalałych ze zniszczeń. Czekał także na przedstawiciela Kościoła.
I tu oddajmy głos prof. ks. Antoniemu Kiełbasie, który odnalazł i opublikował nieznane wspomnienia, z tych pierwszych dni, ks. Czesława Piątka, który po rozmowach z prezydentem, przybył w maju do Wrocławia z księdzem Kazimierzem Langoszem, namaszczonym przez arcybiskupa Adama Sapiehę do zajęcia się sprawami Kościoła, a przez Drobnera referentem ds. Kościoła przy urzędzie miejskim. Drobner spotkał się z księżmi i powiedział. „Tam są kościoły, problemy kościelne, ja na tych rzeczach się nie znam, ale cieszę się, że się tym zajmiecie. Będziecie na pensji urzędników miejskich, otrzymacie do dyspozycji milicję i wszelką pomoc, abyście zabezpieczyli kościoły jako budynki sztuki i ratowali wszystko, co da się uratować”. Te piękne słowa nie pokrywały się później z rzeczywistością ze względu na brak ludzi, a także i środków materialnych” – pisał ksiądz Piątek.
7 maja przyszła wieść. „Kapitulacja podpisana. Wyjazd natychmiastowy wskazany”. Pojechali. Kilkadziesiąt osób. Niektórzy z rodzinami. Trafili do miasta zburzonego, w 70 proc. spalonego, pełnego trupów. Zajęli trzy kamienice przy dzisiejszej ul. Poniatowskiego. Już w pierwszym dniu Drobner nakazał zorganizowanie, na parterze, stołówki, z której mogli korzystać wszyscy. Jak wspomina Kazimierz Kuligowski, zastępca Drobnera: „O godzinie osiemnastej na domu nr 27 zawieszono godło państwowe i biało-czerwony sztandar. Wrocław… stał się ponownie polskim miastem”.
Ogarnął ich szał
Drobner wspominał: „To, czego dokonała nasza ekipa w tych pierwszych dniach, było niewiarygodne. Jakiś szał opanował nas wszystkich. Nikt nie dowodził tymi pionierami. Żaden wódz, żaden sztab. Dowodził kolektyw, ciało zbiorowe, twórcze, bojowe. Członkowie ekip rozbiegli się po całym mieście, szukali obiektów, które mieli przejąć. Zabezpieczali obiekty. Wieczorem wracali do kwater i ustalali plan na następne dni”.
13 maja odbyła się pierwsza polska msza w kościele św. Bonifacego, a Drobner już udzielał pierwszych ślubów USC. Niedługo potem otrzymał informację, że jedna z dywizji II Armii Wojska Polskiego chce przyjechać do Wrocławia. Podjęto decyzję o defiladzie zwycięstwa. W trakcie przygotowań ekipa Drobnera natknęła się w ratuszu na srebrne insygnia rajców miejskich i kilkadziesiąt wielkich flag ze swastykami. Po tych flagach właśnie, rozłożonych na placu Wolności, przed ruinami zamku królewskiego przeszli polscy żołnierze gen. Świerczews-kiego.
Do zgromadzonych Drobner mówił: „Przecieram oczy i nie wierzę, że na dawnym Schlossplatzu może stać Wojsko Polskie, że możemy śpiewać „Jeszcze Polska nie zginęła”, że mogę mówić w imieniu Rządu Polskiego, a jednak jest to faktem. Stało się to dzięki bohaterstwu Armii Czerwonej, która w walkach o Wrocław poniosła duże ofiary”. Przemawiał też rektor Kulczyński i płk Ljupanow.
Dzisiaj różnie można oceniać to propagandowe wydarzenie, ale nie da się zaprzeczyć faktowi, że był to pierwszy polski, od 700 lat, mocny akcent w starym Breslau.
Gorzka rzeczywistość
Inżynier Kazimierz Kuligowski, pierwszy polski wiceprezydent, w swoich wspomnieniach podkreślał niezwykłą energię i zaangażowanie swojego szefa, ale i pozostałych członków ekipy krakowskiej. W ciągu dwumiesięcznych rządów Drobnera uruchomili: elektrociepłownię, gazownię i miejskie wodociągi, komunikację, zajęli się aprowizacją i organizowaniem magazynów z żywnością i wyposażeniem dla coraz liczniej przybywających do Wrocławia Polaków i z Kresów, i z centralnej Polski.
Niestety, praca nie szła tak szybko jakby chcieli. Mimo polskiej ekipy w zarządzie miejskim, na czele z socjalistą, tak naprawdę nic w mieście nie mogło się dziać bez wiedzy komendantury radzieckiej, po cichu wspieranej przez PPR. Drobner na swoje nieszczęście był owładnięty ideą „utopijnego socjalizmu”. Dążył do tego, by wszyscy pracownicy zatrudnieni w strukturach miejskiej administracji otrzymywać mieli kartki na wszelkie produkty i usługi potrzebne do życia, zamiast pensji.
Ta „republika drobne-rowska” nigdy nie powstała, choć niedaleko siedziby prezydenta na pl. Grunwaldzkim nazwanym „szaber placem” działo się coś podobnego w duchu. Jedni kradli, gdzie i co się dało i wymieniali to z innymi, którzy też „zdobywali” wszyst-ko, co nadawało się do wymiany.
Wtedy to pojawiło się hasło „Cały naród buduje swoją stolicę” i tony cegieł, i elementów zabytkowych jechało z Wrocławia do Warszawy. Dopiero w listopadzie 1945 roku zakazano tej kradzieży i dewastacji.
Armia Czerwona kradła i „oficjalnie”, i po cichu. Od fabryk, po wyposażenia domów, aż po buty z nóg przechodniów czy biżuterię od kobiet. Mordowała, grabiła, gwałciła. Rządziła miastem. Nie raz i nie dwa na skargę do Drobnera przychodzili i Polacy, i Niemcy pobici i okradzeni. Próbował interweniować u komendantów. Dochodziło do ostrych konfliktów. Podczas jednej z takich „rozmów” na temat utrudniania pracy członkom pionierskiej ekipy przez radzieckich żołnierzy Drobner miał zostać uderzony w twarz przez płk. Lja-punowa, tego samego, który witał go w Kątach Wr.
Nie tylko Rosjanom nie podobał się Drobner. Jego niezależne poglądy były też nie do przyjęcia przez rosnącą w siłę Polską Partię Robotniczą dążącą do systemu jednopartyjnego przez połączenie z PPS. Jeszcze przed przyjazdem do Wrocławia Drobner głośno i oficjalnie się sprzeciwiał tezom głoszonym przez ludzi z PPR, że tylko ich partia „ma prawo do rządzenia, bo ma oparcie w ZSRR”. Uważał, że w Polsce powinien być system wielopartyjny, a PPS ma być równorzędną partią do PPR. Pisał o tym Marek Łatwiński w książce „Nie paść na kolana. Szkice o opozycji lat czterdziestych”.
Konflikt z rosyjską komendanturą, stosunek do pomysłów PPR – czy trzeba było więcej, by pozbyć się Drobnera, który poczuł się zbyt mocny i zbyt samorządowy we Wrocławiu? W tym samym czasie zaczął być inwigilowany przez Urząd Bezpieczeństwa. W koń-cu przyszedł 9 czerwca 1945 roku – równo miesiąc po wjeździe do spalonego miasta. Drobner został odwołany. Wracał do Krakowa. A na pożegnanie – nie wiadomo, czy złośliwie, czy nie – zgodnie z jego pomysłem na zapłatę za pracę w towarach – otrzymał 10 litrów wódki, 3 kg białego sera, konserwy mięsne, 2 dywany i sprzęty domowe.
Jego następcą został komunista Aleksander Wachniewski.